Paryż 2024: Igrzyska zamaskowanych podejrzeń o ideologie

Widowisko otwierające igrzyska olimpijskie w Paryżu nie było ideologicznie neutralne. Może i stąd taka gwałtowność sporów o konkretne sytuacje na tych zawodach, choćby o tożsamość płciową zawodniczek. Potrzebna byłaby wrażliwość i ostrożność, ale ona ginie pośród ideowych emocji.

To, co dzieje się z igrzyskami olimpijskimi w Paryżu, przypomina nam o sile wojny kulturowej na świecie. Zaczął się od widowiska otwierającego imprezę. Stało się ono przedmiotem tak ożywionej kłótni w mediach społecznościowych (a w mniejszym stopniu i w tych tradycyjnych) jak żadna wcześniejsza tego typu ceremonia.

Można sobie do woli dyskutować, czy ów sławny już żywy obraz był parafrazą „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci, czy przywoływanego post factum obrazu „Uczta bogów” Jana Harmensza van Bijlerta. W takich przypadkach opieramy się na skojarzeniach, a tymi łatwo żonglować dowolnie. Faktem jest, że pojawił się motyw urażenia chrześcijan, na co w końcu zareagował Międzynarodowy Komitet Olimpijski mało empatycznymi, ale jednak przeprosinami.

Wcześniej widoczna była wyraźnie wola zdominowania wyobraźni, nie tylko w tej jednej scenie, przez świat LGBTiQ, z naciskiem na tę ostatnią literę, bo gwiazdami stały się tak zwane drag queens. Cisnęło mi się do głowy pytanie, co ta estetyka ma wspólnego ze sportem. Czy te dekadenckie postaci, skądinąd zapewne warte wysłuchania, naprawdę promują wartości olimpijskie?

Polskim odrębnym wątkiem stała się absurdalna afera z wypowiedzią komentatora sportowego Przemysława Babiarza, skądinąd tradycyjnego katolika. Na piosenkę „Imagine” Johna Lennona, wpisaną w scenariusz otwarcia, zareagował uwagą, że jej słowa to pochwała komunizmu.

Zaczął się od sporu wokół meksykańskiej zawodniczki Prisci Awiti Alcaraz. Wygrała ona z polską judoczką Angeliką Szymańską i w końcu zdobyła srebrny medal. Polski prawicowy internet uznał ją na podstawie wyglądu za mężczyznę. I zaczął pytać, czy jest godziwym, aby facet „udający kobietę” wygrywał fizyczne starcie, korzystając ze swojej naturalnej fizycznej przewagi. Bo mężczyźni są silniejsi.

Te dylematy objęły już także świat sportu. W USA na przykład Joe Biden nakazał dopuszczać transwestytów do zawodów tej płci, z którą się utożsamiają, a republikanie obiecują w tej kampanii, że z tym skończą. W innych krajach jak widać kryteria i decyzje bywają różne.

Federacja bokserska, oskarżana dzisiaj o związki z Rosją, wymagała badań jako podstawy do decyzji. MKOl, jak rozumiem, przeciwnie, bo takie przyjął założenie. Czy u jego podstaw nie leży również ideologia prezentowana w widowisku otwierającym igrzyska?

Podsuwam te przykłady Terlikowskiemu nie po to, aby całkowicie podważać jego oburzenie tą pierwszą historią. Ale po to, aby pokazać, że rzecz nie zawsze bywa prosta i nie wystarczy nazwać ludzi tropiących facetów udających kobiety w sporcie transfobami i hejterami.

Skądinąd publicysta zwrócił uwagę, że w Algierii tak zwana tranzycja, czyli uzgadnianie płci, nie jest dopuszczona. Możliwe więc, że mamy do czynienia z kimś uwięzionym w swojej pierwszej płci z mocy prawa. To na pewno komplikuje dodatkowo obraz, rodzi nowe pytania.

Tymczasem każda powtarza tylko własną szpiewkę. I na dokładkę nie ufa stronie drugiej nawet, gdy chodzi o informacje. Kiedy zaczęto dowodzić że meksykańska judoczka jest jednak kobietą, prawicowy internet, jego część przynajmniej, odpowiedział, że we współczesnym świecie można spreparować dowolne informacje. To jest bowiem świat politycznej poprawności, w której na przykład nie podaje się informacji o rasowym i narodowym pochodzeniu przestępcy, żeby nie „rozbudzać uprzedzeń”.