Kampania Nowackiej: Ograniczmy katechezę do minimum

Jeśli na tym polega „neutralność światopoglądowa”, możecie mnie tytułować szachem perskim. Koniec wakacji przyniósł zaostrzenie sporu wokół lekcji religii w szkołach. Nadciąga nowy rok szkolny, więc minister Barbara Nowacka musi się śpieszyć. Już od września dostaniemy pierwszą ważną zmianę.

Do tej pory można było łączyć na lekcjach katechezy grupy uczniów z różnych klas, o ile były one mniejsze niż siedem osób. Teraz będzie je można łączyć także wtedy, kiedy są liczniejsze. Ważniejszy i bardziej drastyczny jest inny wymiar tej korekty. Nowacka chce, aby dyrektorzy szkół łączyli grupy z różnych roczników. Z kolei od 1 września 2025 roku lekcje religii mają być zredukowane o połowę: z dwóch godzin w tygodniu do jednej.

Gdy dodać do tego zamiar egzekwowania zasady odbywania tych lekcji na pierwszej i ostatniej godzinie lekcyjnej i niewliczania ocen z katechezy do średniej, dostajemy oczywisty zamiar zmarginalizowania tych zajęć.

Porozumienia nie było

Zacznijmy od formalnego wymiaru tej zmiany. Dla mnie to oczywiste łamanie prawa. Artykuł 12, ustęp 2 ustawy o systemie oświaty stwierdza: „Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, o których mowa w ustępie 1”.

Trudno się dziwić słowom Pawła Boreckiego z Uniwersytetu Warszawskiego, autorytetu w dziedzinie prawa wyznaniowego. „Rozporządzenie minister Nowackiej ze względów proceduralnych jest wadliwe, jest nielegalne, a w związku z tym jest niekonstytucyjne. I moim zdaniem należy zaskarżyć ten akt do Trybunału Konstytucyjnego” – napisał profesor Borecki w „Rzeczpospolitej.

Wolanin uważa, że „w porozumieniu” oznacza tyle, że trzeba wysłuchać opinii liderów Kościołów, ale nie są one wiążące dla władzy. Powołuje się na dawny werdykt Trybunału Konstytucyjnego (z roku 1993).

Jeśli uznać, że katecheza to po prostu kurs zasad etycznych, wydaje mi się ona ważniejsza od wymienionych przed chwilą przedmiotów. Te zasady powinny być wpajane i małym dzieciom i maturzystom. Oczywiście pod warunkiem dobrowolności takiego kursu. Bo rodzice mogą sobie nie życzyć, aby ich dziecko było wychowywane w duchu religijnym.

Ale mogą sobie tego życzyć, a wtedy te dwie godziny w tygodniu nie wydają się być czymś bezsensownym. Oczywiście pada w przypadku takich dyskusji kontrargument, że szkoła jest od nauczania, podawania informacji, a nie od kształtowania duchowej formacji.

Ale przecież to nieprawda, jej obowiązki wychowawcze są wpisane w samą logikę systemu edukacyjnego. Filozofia z dialogu Stanisława Barei (film „Miś”): „Nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobi?”, jest niemal oficjalnym stanowiskiem obecnego rządu.

Obcinając religii w szkole połowę godzin

Nowacka używa również argumentu oszczędnościowego. Oszczędności te jednak w skali budżetu państwa będą nieduże. Gdyby jeszcze pani minister powiązała tę operację z przeznaczeniem zaoszczędzonych środków na inny sensowny cel, nadstawiłbym ciekawie ucha. Ale o tym głucho.

Zacznijmy od formalnego wymiaru tej zmiany. Dla mnie to oczywiste łamanie prawa. Artykuł 12, ustęp 2 ustawy o systemie oświaty stwierdza: „Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, o których mowa w ustępie 1”.