Najgłupsi politycy koalicji rządzącej namawiają swoje partie, aby po wyborach europejskich jeszcze bardziej się „odróżniły”. Pójście za tą radą będzie oznaczać paraliż rządu i osłabienie wszystkich tworzących go ugrupowań. KO, Lewica i Trzecia Droga, jeśli chcą przetrwać, powinny się zająć realizacją własnych priorytetów (w realistycznych granicach), zamiast atakowania i blokowania priorytetów koalicyjnych partnerów. Polskie państwo jest już od dawna blokowane przez konflikt dwóch obozów, które wzajemnie się nie uznają. Traktują zajmowane przez siebie pozycje instytucjonalne jak twierdze, z których należy ostrzeliwać twierdze przeciwnika i zrzucać głazy na drogi, którymi pomiędzy tymi twierdzami próbują wędrować zwykli obywatele.
Przykładem pierwszym z brzegu jest konflikt o ambasadorów. Kaczyński zostawił w spadku niekonstytucyjne ustawy poszerzające kompetencje prezydenta wobec kompetencji rządu. Zrobił to mając nadzieję, że Andrzej Duda wykorzysta to do blokowania działań nowego rządu. Tak się stało, a wyraźny zapis konstytucji mówiący o tym, że politykę zagraniczną prowadzi rząd (a nie prezydent i rząd), został praktycznie zapomniany. Wymusza to na rządzie negocjacje i takie negocjacje są prowadzone. Nawet jednak jeśli te rozmowy są prowadzone, i nawet jeśli dochodzi do jakichś minimalnych choćby kompromisów, to muszą one być ukrywane przed opinią publiczną, żeby nie pomyślała, że któraś strona „już zmieękła”.
Prezydent Andrzej Duda i minister Marcin Mastalerek ukrywają jakiekolwiek kontakty z MSZ-em przed wyborcami Kaczyńskiego (wśród których będą musieli przeżyć po końcu kadencji, a Kaczyński przez osiem lat skutecznie uwarunkował swoich wyborców na jeden wyłącznie temat: „złego Tuska”). Z kolei Donald Tusk ukrywa wszelkie kontakty swoich ministrów z obozem prezydenckim przed własnym twardym elektoratem, który oczekuje rozliczeń, a nie kompromisów.
Walka z „okupacyjnym” rządem Prezes NBP Adam Glapiński, kiedy rządziła jego partia, był w polityce monetarnej miększy od Adriana Zandberga. Utrzymywał kompromitująco niskie stopy procentowe przy totalnie rozbuchanej inflacji, aby ułatwić Morawieckiemu szybsze zadłużanie państwa. Dziś Glapiński jest twardszy od Balcerowicza. Utrzymuje niebezpiecznie wysokie stopy procentowe przy mocno zduszonej inflacji, bo dzięki temu może utrudniać „okupacyjnemu” rządowi Tuska obsługę gigantycznego długu pozostawionego przez „suwerenny” rząd Morawieckiego.
Trybunał Julii Przyłębskiej, który w czasach rządów PiS nie rozpatrywał prawie żadnych skarg i roszczeń emerytów, związkowców, itp., bo mogłyby obciążyć budżet państwa, od kilku miesięcy wydaje jedno za drugim orzeczenia nakazujące państwu („okupacyjnemu”, rządzonemu przez Tuska) wypłacanie tymże emerytom sum idących już w miliardy złotych. Prokuratorzy i urzędnicy pozostawieni przez Kaczyńskiego i Ziobrę w strukturach państwa detonują bomby, stają się sygnalistami (głównie dla Ziobry i Kaczyńskiego), utrudniając lub uniemożliwiając rządzenie. A kiedy się ich wyrzuca, idą do TV Republika, żeby opowiadać tam o „czystkach”.
Czy koalicja też się zablokuje? Z tym nauczyliśmy się żyć, jednak po wyborach europejskich pojawiło się ryzyko, że ta blokada dotrze do wnętrza koalicji i zablokuje kompletnie działania ustawodawcze parlamentu i działania wykonawcze rządu. Tusk w tych wyborach zrobił co prawda swoją „mijankę” (co utrudni Kaczyńskiemu snucie narracji o nieustających zwycięstwach, w które aparat jego partii, pozbawiony władzy i łupów, dawno przestał wierzyć). Trzecia Droga jednak oberwała mocno, a Lewica też specjalnie nie spowolniła długiego marszu prowadzącego ją do grobowca Towarzysza Mao.
Rozumne zinterpretowanie tego wyniku polegałoby na tym, że liderzy koalicji siądą i wypracują nowe zasady współpracy. Polegałyby one z grubsza na realizowaniu własnych priorytetów (realistycznie wybranych i zdefiniowanych właśnie z uwagi na koalicyjny charakter całego rządzącego obozu), a nie na krytykowaniu i blokowaniu priorytetów koalicyjnych partnerów. Lewica powinna odtrąbić jako swój sukces ocalenie dwóch wolnych niedziel w miesiącu (przy dodatkowej osłonie pracowników handlu), Trzecia Droga powinna odtrąbić jako swój sukces przywrócenie dwóch niedziel pracujących.
I tak w każdym wypadku, zarówno w obszarze płacy podstawowej, jak też podatków, a nawet w przypadku aborcji, co wydaje się dziś marzeniem najmniej realnym. Szymon Hołownia powinien znaleźć ludzi, którzy zaczęliby mu wreszcie budować partię, a nie wyłącznie jego własny wizerunek. PSL powinien zacząć odbudowywać się na wsi, a nie zajmować blokowaniem najbardziej nawet ostrożnej ustawy o związkach partnerskich, którą próbują przeprowadzić partie koalicji bardziej zakorzenione w miastach. Donald Tusk powinien zacząć szukać partnerów, a nie wyłącznie pokarmu, zarówno w koalicji, jak też w szeregach swojej własnej partii… i tym podobne marzenia.
Jak zdobyć „odróźnialność” według polityków? Jednak jest także możliwe idiotyczne i samobójcze zinterpretowanie wyniku europejskich wyborów. Ta interpretacja jest już podnoszona przez najgłupszych spośród koalicyjnych polityków, z bardzo różnych partii. Mówi ona, że wszystkie koalicyjne partie i wszyscy koalicyjni liderzy powinni jeszcze raźniej rzucić się sobie do gardeł, jeszcze skuteczniej zacząć się wzajemnie blokować. To zapewni im „odróźnialność”, to zwiększy poparcie dla nich pośród wyborców koalicji.
W rzeczywistości 15 października miliony Polaków zagłosowało na KO, Lewicę, Polskę 2050 i PSL zarówno jako na różniące się i uzupełniające programami partie, jak też na partie przyszłej koalicji, które nie tylko odsuną od władzy Zjednoczoną Prawicę, ale będą rządzić uczciwiej i skuteczniej niż ona. Kiedy Lewica, już w kampanii samorządowej, zaczęła atakować koalicjantów, nie tylko że nie została nagrodzona, ale jej upadek przyspieszył. Kiedy tą samą metodę „odróźniania” zaczęły stosować inne nurty koalicji w kampanii europejskiej, demobilizacja ich elektoratu tylko przyspieszyła.
Zradykalizowanie tej metody politycznej oznacza zatem polityczną zagładę koalicji i wszystkich jej nurtów. Lewica i Trzecia Droga są dziś zakładnikami bycia w koalicji i sukcesu koalicyjnego rządu. Przedterminowe wybory oznaczają dla nich zniknięcie ze sceny, a koalicja z PiS-em (np. PSL-u), oznacza szybkie pójście tej partii śladem wcześniejszych koalicjantów Kaczyńskiego: Samoobrony, LPR, partii Gowina. Także Tusk jest zakładnikiem koalicji i jej sukcesu, bo całego elektoratu Trzeciej Drogi i Lewicy nie wchłonie, więc przedterminowe wybory oznaczają być może kolejną „mijankę”, ale taką, która da władzę w Polsce PiS i Konfederacji. I to wcale nie wiadomo, w jakich ideowych proporcjach.
Takie dowodzenie nie przekona pewnie Zandberga, dla którego zniszczenie „libków” w Polsce jest priorytetowe. Jednak pozostałych liderów koalicji powinno to powstrzymać przed samobójstwem, chociaż nic nie jest pewne. Cezary Michalski