Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu.
Sześć tygodni — z założeń amerykańskich dyplomatów właśnie tyle mogłoby trwać zawieszenie broni podczas których Hamas miałby zwolnić przetrzymywanych w Strefie Gazy izraelskich zakładników. Izrael z kolei miałby wycofać swoje wojska z najbardziej zaludnionych terenów Strefy Gazy oraz zwolnić palestyńskich więźniów przetrzymywanych w izraelskich więzieniach. W czasie trwania zawieszenia broni strony miałyby następnie uzgodnić warunki trwałego porozumienia pokojowego. Problem polega na tym, że Hamas zakłada, że Izrael po uwolnieniu zakładników natychmiast zaatakowałby ponownie, a Izrael z kolei nie wierzy w jakąkolwiek dobra wolę Hamasu. Obie strony skrajnie sobie nie ufają.
W Izraelu pamiętają wciąż o brutalności ataku z 7 października zeszłego roku, więc oddanie jakiegokolwiek terenu pod swobodne władanie Hamasu, jest szalenie trudne do zaakceptowania.
Wielka gra Saudów
W dalszej części analizy Witolda Jurasza przeczytasz o tym, jak istotna rola jest po stronie władcy Arabii Saudyjskiej, jak więzień polityczny siedzący od 20 lat w izraelskim więzieniu, może okazać się „idealnym” partnerem dla Tel Awiwu oraz jaki błąd popełnił Binjamin Netanjahu. Jednak rozmowy dyplomatyczne na ten moment nie przynoszą rezultatu. Na porozumienie naciska administracja Joego Bidena. To kluczowe w kontekście wyborów prezydenckich w USA, że Amerykanie mogą mimo to rozmowy doprowadzić do szczęśliwego finału wielkiego światowego konfliktu. Na sukcesie zależy również faktycznemu przywódcy Arabii Saudyjskiej Mohammedowi bin Salmanowi, który dąży do podpisania ze Stanami Zjednoczonymi traktatu obronnego, który zabezpieczałby jego kraj przed państwem będącym dla Królestwa największym „wyzwaniem”, czyli przed Iranem.
Przywódca Autonomii Palestyńskiej uderza w Izrael
Rzecz w tym, że Stany Zjednoczone nie podpiszą takiego traktatu bez normalizacji relacji saudyjsko-izraelskich. Gdyby do tego doszło, byłoby to dopełnienie niewątpliwego tryumfu wcześniejszej władzy w USA — administracji Donalda Trumpa — gdy podpisano tzw. porozumienia Abrahama, które doprowadziły do normalizacji relacji pomiędzy Izraelem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem, a następnie Sudanem i Marokiem.
Duch Sadata
Problem polega na tym, że Mohammed bin Salman nie może pójść na żadne zbliżenie z Izraelem tak długo, jak każdego dnia armia izraelska zabija Palestyńczyków. Działania Izraela w Strefie Gazy, nawet jeśli zostały wywołane atakiem Hamasu, są zarazem na tyle brutalne, że budzą autentyczne oburzenie w świecie, a już szczególnie w świecie arabskim. Saudyjski przywódca z całą pewnością pamięta, że porozumienie z Izraelem i porzucenie Palestyńczyków było jedną z podstawowych przyczyn zamachu na prezydenta Egiptu Anwara al-Sadata.
- Negocjatorzy zawieszenia broni w Strefie Gazy w sporze z Binjaminem Netanjahu. Grożą fiaskiem rozmów
Zamach stanu w Strefie Gazy
Tym, co Saudowie mogliby wnieść do porozumienia, byłby ich autorytet oraz pieniądze na odbudowę Strefy Gazy. Tu pojawia się jednak kolejny problem. Rijad niekoniecznie chce finansować Strefę Gazy rządzoną przez sojusznika swojego wroga, czyli Iranu.
Paradoksalnie rozwiązanie tej sytuacji jest jednak możliwe. Byłoby nim przekazanie władzy w Strefie Gazy konkurencyjnemu wobec Hamasu odłamowi ruchu palestyńskiego, czyli Fatah (organizacji założonej przez Jasera Arafata, która rządzi dziś na Zachodnim Brzegu). Fatah w takim scenariuszu mógłby dyskretnie zabić pozostałych przy życiu przywódców Hamasu, a bojowników albo wcielić w swoje szeregi, albo również, w mniej lub bardziej dyskretny sposób, doprowadzić do ich zniknięcia. Izrael przy pomocy czołgów, artylerii i lotnictwa jest bowiem w stanie walczyć z armią, którą stworzył Hamas i to dość skutecznie zrobił, ale nie jest w stanie zniszczyć Hamasu jako organizacji terrorystycznej.
- Zamach stanu w Fatah
Ale przekazanie władzy skorumpowanym i w znacznym stopniu pozbawionym autorytetu politykom Fatah, nie jest wcale takie proste. Człowiekiem, który mógłby stanąć na czele nowych palestyńskich władz, jest wywodzący się z Fatah, ale zarazem z nimi skłócony, znajdujący się od ponad 20 lat w izraelskim więzieniu Marwan Barghouti.
Jeśli Barghouti odzyska wolność i zyska władzę, to dojdzie do swoistego paradoksu: że zacznie znów się liczyć, choć Izrael aresztował go w 2002 r., aby usunąć go jako głównego konkurenta Jasera Arafata. Dziś, uwalniając go, Izrael musiałby pomóc mu następców Arafata od władzy odsunąć.
Hamas rósł w siłę z akceptacją Netanjahu
Jeszcze bardziej paradoksalny był jednak powód, przez którego premier Netanjahu, wbrew sugestiom służb specjalnych, nie tylko tolerował, ale wręcz aprobował katarskie wsparcie dla Hamasu. Wysoki rangą były urzędnik izraelskiego Ministerstwa Obrony generał Amos Gilad oraz były zastępca doradcy premiera Izraela do spraw bezpieczeństwa Szlomo Brom w wywiadach dla amerykańskich mediów stwierdzili, że Natanjahu chciał, by Hamas miał się dobrze, gdyż rozłam wśród Palestyńczyków uważał za korzystny.
Przełom w sprawie Izraela i Palestyny? Hamas miał zrobić krok w tył. Palestyńczycy nie mieli bowiem wspólnego frontu i tym samym nie było szans na poważne rozmowy na temat stworzenia państwa palestyńskiego. To, że Netanjahu patrzył przez palce na to, jak Hamas rósł w siłę, potwierdził w rozmowie z CNN również były premier Izraela Naftali Bennett.
Gdyby dziś Netanjahu, po to, by zniszczyć Hamas, musiał wypuści z więzienia Barhoutiego, oznaczałoby to tyle, że Izrael w swojej grze z Palestyńczykami sam się wykiwał. Czy Netanjahu chce zniszczyć Hamas? Idealny scenariusz jest dodatkowo utrudniony przez fakt, że Barghouti po ponad 20 latach w więzieniu, w którym cieszy się wśród palestyńskich więźniów ogromnym autorytetem, po wyjściu na wolność nie zrezygnuje z domagania się tworzenie państwa palestyńskiego. Gdyby premier Netanjahu miał po to, by zniszczyć Hamas, na to przystać, to Hamas byłby co prawda pokonany, ale zarazem to Hamasowi Barghouti zawdzięczałby wolność, a Palestyńczycy państwo.
Cała ta układanka ma jednak pewien słaby punkt. Nie ma otóż żadnej pewności, że celem Binjamina Netanjahu jest zniszczeniem, a nie jedynie zasadnicze osłabienie Hamasu. Koniec końców, gdyby nie atak z 7 października, Hamas był aktywem, a nie pasywem izraelskiego premiera. I to jest być może największy paradoks ze wszystkich.