Rozwiązania przyjęte w projekcie ustawy o finansowaniu samorządów nie gwarantują zadeklarowanej przez rząd samodzielności finansowej czy stabilizacji dochodów gmin, powiatów i województw – uważa m.in. Związek Miast Polskich. Pani zdaniem, które z zapisów tego projektu szczególnie wymagają korekty?
Pierwsza rzecz to przede wszystkim tak zwany wskaźnik przeliczeniowy mieszkańca. Przyznam szczerze, że my tego zupełnie nie rozumiemy. Przedstawiliśmy naszą wizję, z której wynika, że nastąpiły tu jakieś omyłki.
Druga rzecz, jeżeli samorządy mają przejąć i to ma być uwzględnione, już nie jako subwencja oświatowa, a potrzeby oświatowe, to dobrze by było, aby realnie te potrzeby oświatowe podliczyć. I żeby to znalazło odzwierciedlenie w proponowanym udziale dla poszczególnych samorządów.
I kolejna rzecz, która budzi nasze zastrzeżenia, to dlaczego miasta na prawach powiatu, które mają bardzo duży zakres odpowiedzialności, także za usługi metropolitalne świadczone dla mieszkańców nie tylko metropolii, ale też sąsiednich gmin, są inaczej traktowane? Dlaczego zapisano im inny udział w podatku PIT czy CIT, który się nie sumuje, w stosunku do tego, co zaproponowano miastom, które mają u siebie osobno powiat. Nie rozumiemy tego.
Jest sporo takich kwestii, które wymagają wyjaśnienia. Ktoś z Ministerstwa Finansów podejmuje rozmowy z samorządowcami? Jak to wygląda?
Pani minister Hanna Majszczyk prowadzi takie rozmowy, choć jest trudnym partnerem. Zdaję sobie sprawę z tego, że „z pustego i Salomon nie naleje”, a finanse państwa po poprzednich, ośmioletnich rządach są naprawdę w bardzo kiepskim stanie. Zdajemy sobie też sprawę z tego, że aby samorządy mogły odzyskać w jakiś sposób oddech i znowu mogły mówić, że są samorządne, potrzeba trochę czasu. Samorządność to też możliwość decydowania w wielu kwestiach, a te decyzje bardzo często wiążą się niestety z finansami. Mamy świadomość, że nie od razu to wszystko się zmieni, ale najważniejsze jest dla nas to, żebyśmy mogli spiąć budżety, bo jednak musimy je przedstawić Regionalnym Izbom Obrachunkowym do zaopiniowania, a same budżety muszą mieć jakieś podstawy.
Wspomniała pani o finansowaniu oświaty.
Tylko w zeszłym roku Łódź wydała na nią ponad 600 milionów złotych. Pani zdaniem przeznaczanie co najmniej 3 proc. PKB na zadania oświatowe sprawi, że edukacja przestanie być takim dużym wydatkiem dla samorządów?
To nie jest kwestia wydatków. My z chęcią takie wydatki ponosimy, ale te wydatki nie zabezpieczają rzeczywistych potrzeb edukacji. Jeżeli chcemy wyrównywać szanse dzieciaków, żeby rodzice nie musieli korzystać z korepetycji, co w tej chwili jest niestety nagminne, to potrzeba szeregu zmian. Potrzebne jest dofinansowanie edukacji w zakresie chociażby dodatkowych zajęć, zwłaszcza dla tych dzieci, które takiego dodatkowego wsparcia potrzebują.
A w tej chwili nas jako miasta na to zwyczajnie nie stać. Nie jesteśmy w stanie zapewnić im właściwej edukacji.
Wspomnę jeszcze o tym, co jest bardzo istotne, czyli edukacji zawodowej, o którą w tej chwili zabiega szereg firm. A brakuje nauczycieli przedmiotów zawodowych, bo miasto nie jest w stanie przy obecnych realiach rynkowych zatrudnić specjalisty, który zna się na branży, a któremu rynek oferuje ok. 20 tys. zł na rękę, a szkoły – ok. 4 tys. Taki specjalista nie przyjdzie pracować w edukacji. Nie ma takiej szansy.
Zmieńmy trochę temat.
W poprzedniej kadencji Łódź odnowiła kolejne obszary w ścisłym centrum. Ten program rewitalizacyjny będzie kontynuowany?
Absolutnie tak. Nie zamierzamy poprzestać, bo ten program okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie wszystkie obiekty kubaturowe w przestrzeni miejskiej w Śródmieściu są własnością miasta. Bardzo duża część budynków należy do wspólnot mieszkaniowych albo osób prywatnych. Z chwilą kiedy my jako miasto przeprowadzamy rewitalizację, wymieniamy całą przestrzeń wspólną, czyli obszar związany z pasem drogowym, z parkami, skwerami i wszystkim, co jest w otoczeniu, to powoduje, że osoby, które są współwłaścicielami czy właścicielami budynków, też zaczynają to robić. Opłaca im się wyremontować nieruchomość, by nie odstawała od tego, co jest w najbliższej okolicy. Więc taka miejska rewitalizacja to naprawdę doskonały nośnik zmiany już nie tylko bezpośrednio w oparciu o finanse samorządowe. Taki też miał być cel rewitalizacji nieruchomości czy przestrzeni wspólnych. Te wszystkie zmiany to też jest rewitalizacja społeczna. Ludzie wreszcie muszą mieć inną jakość życia w tych starych budynkach, czyli bez pieców na paliwo stałe jak koks czy węgiel, i bez wspólnych toalet, bo takie jeszcze czasami się zdarzają. Więc, jak widać, te zmiany są konieczne i będziemy je dalej realizować.